niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział 1.

Ten dzień wyglądał jak każdy inny. Znowu pokojówka wrzeszczała, że mam burdel w pokoju. Ponownie w szkole usłyszałam przezwiska kierowane w moją stronę. Oblałam kolejny test, a dyrektorka jak zwykle groziła, że wezwie rodziców, albo że nie ukończę szkoły. Ale w moim życiu to normalne. Moi ''kochani'' rodzice jak zwykle wyjechali załatwiać sprawy biznesowe. Nie widziałam ich jakieś pół roku. Nie wiem dokładnie ile, przestałam liczyć. Jednymi słowy moje życie nie ma sensu. Po co żyć, skoro nawet moi rodzice mnie nie kochali? Nikt mnie nie kocha. Ja też do nikogo nie żywię tego uczucia. Miłość nie istnieje. A jeśli istnieje, to jest synonimem cierpienia i bólu.
Ale co ja mogę zrobić? Czy to moja wina, że przestałam odczuwać uczucia, oprócz złości i nienawiści? To moja wina, że nie jestem  kochana przez nikogo? Czy to zależy ode mnie, że wszyscy postrzegają mnie jako ''jednorazową zabawkę''?
Jedno jest pewne - nie wybierałam sobie takiego życia.

Schowałam pamiętnik pod łożko i rozmyślałam o tym, co przed chwilą w nim napisałam. Pisząc pamiętnik zachowywałam się jak nastolatka z problemami emocjonalnymi. Ale dla mnie to co innego. Do tego grubego zeszytu z kolorowymi kartkami wylewałam wszystkie swoje myśli i uczucia. To coś takiego, jakbym zwierzała się przyjacielowi. Prowadzę go już od jakiegoś czasu. To mi trochę pomaga.
Spojrzałam na zegarek. Czas najwyższy, aby zacząć się szykować. W łazience spędziłam dobre kilka godzin, ale kiedy skończyłam uznałam, że efekt jest całkiem dobry. Miałam na sobie miętową sukienkę z czarnym bolerkiem i czarne koturny. Kiedy kierowałam się w stronę wyjścia w drzwiach stanęła Dafne. Pokojówka.
- A panienka znowu na imprezę? Mogłaby panienka chociaż powiedzieć, o której wróci? 
Z całego serca jej nienawidziłam. Była dla mnie tak denerwującą osobą... Nie wiem, skąd to się brało.
- Nie twoja sprawa. Zejdź mi z drogi - powiedziałam chłodno, a ona ustąpiła mi grzecznie miejsca.
Na dworze czekała na mnie już czarna taksówka. Wsiadłam do niej, a samochód ruszył.
Prawie co noc wychodzę do klubu Uwielbiam tańczyć. To w penwym sensie moja pasja. Niekiedy pozwala mi wyrwać się od ponurej codzienności. Wracam późno. Bardzo późno, bo wtedy, kiedy zamykają klub, czyli o 5.00 rano.
Taksówka zaparkowała, a ja wysiadłam. W oczy rzucił mi się ogromny podświetlany napis nazwy klubu, a przy nim kolejka ludzi czekających na wejście.

***

Usiadłam przy barze. Muzyka była naprawdę głośna. Obserwowałam ludzi tańczących na parkiecie. Niektóre kobiety tańczyły na prawdę wyzywająco ocierając swoje ciało o ciało partnera. To mi się wydawało na prawdę żałosne. Były też pary, które tańczyły swoim rytmem, nieco wolniejszym od tempa muzyki. Często wtulone w siebie. Kiedy tak na nie patrzyłam, coś we mnie pękło, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Rosalie, nie... Tylko nie to... Tylko nie zazdrość...
Wzięłam głeboki oddech i otarłam lekko rozmazany tusz do rzęs. Nie, ja nie mogę być zazdrosna. O co? O tą całą miłość, która nie istnieje? Nie ma mowy.
Moje przemyślenia przerwał blondyn, który wyciągnął rękę w geście zaproszenia do tańca. Chwyciłam ją i po chwili oboje wirowaliśmy na parkiecie. Wiedziałam, że dużo par oczu zwróconych jest w moją stronę. Wiedziałam, że brązowooki blondyn, który poprosił mnie do tańca patrzył zahipnotyzowany moimi ruchami.
- Gdzie nauczyłaś się tak tańczyć? - szepnął przygryzając płatek mojego ucha i przyciągając mnie do siebie w talii.
Zdenerwował mnie jego odważny ruch. Zjechałam dłońmi na jego tors i odepchnęłam go od siebie.
- Odsuń się. Nie pozwalaj sobie - powiedziałam i zaczęłam oddalać się w kierunku wyjścia.
Chłopak próbował przecisnąć się przez tłumy, ale ja już dawno byłam na zewnątrz. Załapałam się na jakąś taksówkę i pojechałam do domu.
Wkurwiają mnie tacy ludzie. A w klubie często na takich trafiam. To są facieci, którzy liczą tylko na seks. A ja liczę tylko na taniec.
Dotarłam do domu. Szczerze zdziwiło mnie to, że dopiero 2.00 w nocy. I tak byłam wystarczająco zmęczona. Powlokłam się do mojego pokoju i szybko usnęłam.
______________________________________________________________
Przepraszam za kolokwializmy, ale ja za bardzo nie umiem pisać. Nie czytam zbyt wiele książek i na żadnej się nie wzoruję. Żyję wyobraźnią :). Nie chcę pisać ani zbyt potocznie, ani poetycko. Proszę, komentujcie, bo coś czuję w kościach, że to opowiadanie będzie równie beznadziejne jak to o Louisie. Dziękuję za 3 komentarze pod prologiem.
ŻYCIE :) trzeba się uśmiechać :)

6 komentarzy:

  1. Niby nic się nie dzieje, a rozdział bardzo fajny i miły do poczytania ;)
    Czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. zajebisty!! nie piszę tak, żeby tylko napisać i żeby cie się miło zrobiło czy coś, ale naprawdę tak myślę :)
    mam nadzieję że szybko będzie następny bo już nie mogę się doczekać.
    Ps. Kolokwializmy mi nie przeszkadzają, a wiesz sama bo czytasz moje opowiadanie, że używam ich znacznie więcej :P
    To z Louis'em nie było beznadziejne. Kocham to opowiadanie i nadal czekam na ciąg dalszy :D
    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż serce się raduje, gdy czytam takie rzeczy :').

      Usuń
  3. No no ;D
    Ciekawa jetem jak dalej się rozwinie.
    Jak na razie jestem pełna podziwu.
    Podoba mi się to jak piszesz i jak zachęcasz.
    Świetny rozdział.
    Pozdrawiam Bella♥

    Zapraszam na:
    http://imaginy-one-direction-polska.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny nie mogę się doczekać następnego ;>
    Weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. super!!! pisz dalej bo naprawdę umiesz!!!

    OdpowiedzUsuń